czwartek, 15 sierpnia 2013

Chapter 12. It could be worse.

Na parkingu było niemiłosierne zamieszanie. Fani powoli wychodzili ze stadionu, a ja musiałam pilnować, by Eden mi nie uciekł. Nie miałabym odwagi cofać się z powrotem na murawę, by poczekać na Lee i Oscara.
Nerwowo stąpałam w miejscu, przeklinając fakt, że Hazarda dalej nie ma. Chyba wieczności nie będzie siedział pod prysznicem! Miałam już wyciągać telefon i wybrać do niego numer, ale właśnie w tym momencie ktoś zakrył dłońmi moje oczy, mówiąc, abym zgadła jego imię. Doskonale wiedziałam, że to Belg, od razu poznałam ten zapach perfum!
- Wiesz ile ja musiałam czekać?- Odwróciłam się w jego stronę.
- Dobra, dobra. Chodź, jestem głodny. Skoczymy na miasto coś zjeść.- Chwycił mnie za rękę.
Wiedziałam, że nie zrobił tego specjalnie, bo nie chciał mnie zgubić wśród rozwrzeszczanych fanów, jednak gdyby uczyniłby to bez powodu, na pewno dostałby po tej swojej słodkiej buzi.
Ledwo co przecisnęliśmy się przez tłum, a obok samochodu Edena pojawili się jego kumple. Nie przypadli mi do gustu. Jednego z nich zdołałam zauważyć już przed stadionem, kiedy Belg rzucał we mnie śnieżkami i miło to on się wtedy nie zachował, także teraz to i ja nie miałam zamiaru zachowywać się przyjaźnie w stosunku do niego.
- Eden, może przedstawisz nam swoją dziewczynę?- Chłopak, o którym właśnie wspominałam, poruszył wymownie brwiami.
- Jaką znowu  swoją dziewczynę, idioto?!- Warknęłam na niego i rozkazałam, by Eden dał mi kluczyki do samochodu.
- Ależ ostra!- Zlustrował mnie zawadiackim wzrokiem.
- Nie lubię Cię już od samego początku!- Wytknęłam język i założyłam ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Ona robi to specjalnie.- Mruknął brunet, wpatrując  się na moje ręce, a raczej chyba  piersi.
Tego było już za wiele! Trzepnęłam go po głowie i wyrwałam z dłoni Edena kluczyki, by móc usiąść na miejscu pasażera i zamknąć drzwi, by nie słyszeć ich rozmów.
- Lily!- Wrzasnął Belg, kiedy zauważył jak biję jego przyjaciela.- Cesar, daruj już sobie.- Dodał z pobłażaniem, kierując twarz w kierunku swojego kolegi.
Przez boczne lusterko przyglądałam się im, jak jeszcze przez kilka minut rozmawiali, najprawdopodobniej  o mnie. Miałam ochotę ich wszystkich zdzielić po głowie za plotkowanie na mój temat!
- Lil, dlaczego tak potraktowałaś Azpilicuetę? – Spytał, kiedy wsiadł do auta.
- Azpilicośtamcośtam, nie lubię go! Nie każdego muszę lubić!- Zapięłam pasy i odpowiedziałam naburmuszona.
- Nie znasz go nawet, a już oceniasz.- Westchnął i odpalił.
- To takie pierwsze wrażenie! Pamiętasz przed Sylwestrem jak wychodziliście ze stadionu? Wtedy się ze mnie śmiał i gwizdał na mnie, a to nie było miłe zachowanie.
- Po pierwsze uśmiechał, a nie śmiał. Po drugie tak działa nasza wyobraźnia jak widzimy piękną dziewczynę.- Zaśmiał się.
- Ty też chcesz oberwać?!- Rzuciłam, a ten mimowolnie wybuchł przeraźliwym śmiechem.

Miałam do wyboru  bar, albo jedzenie na wynos. Oczywiście, że wybrałam na wynos. Nawet minuty nie spędziłabym w barze, w którym dym papierosowy był stałym klientem, a puste puszki i butelki po brytyjskim piwie mu towarzyszyły. Nie wiem, dlaczego sanepid jeszcze nie zajął się tym lokalem..
Przy wyborze dań mieliśmy spory kłopot. Eden wolał fish’n’chips, ja preferowałam risotto i frytki. Nie widziałam problemu, żeby wziąć to i to, ale Hazard oczywiście jak to hazard, musi postawić na swoim. Ostatecznie podpuściłam go, by wziął jeszcze jedną porcję frytek. Tym razem już nie krakał, że coś mu nie pasuje. Nucąc francuskie piosenki skierowaliśmy się wprost do jego mieszkania.
Kiedy już siedzieliśmy w salonie, jedząc niezdrowe jedzenie, na które od czasu do czasu mogliśmy sobie pozwolić, mój humor znacznie się pogorszył.
- Leah miała mi napisać, czy będę mogła zamieszkać u niej i Oscara, a na razie nic nie mówi.- Westchnęłam, popijając pomarańczowy sok.
- Czekaj, u niej i Oscara? Myślałem, że mieszka sama, bo Oscar ma apartament z Luizem..- Zmarszczył brwi.
 Wytrzeszczyłam oczy. Teraz to już chyba będę mogła pomarzyć o mieszkaniu z Lee. Mówiła, że spyta się Oscara, a to nie on ostatecznie musi podjąć decyzję.
- Jeśli chcesz możesz mieszkać u mnie.- Brunet od razu zaproponował, widząc moje zmieszanie.
Chyba nie będę miała innego wyjścia.. Gdybym miała gdzie mieszkać wszystko wyglądałoby inaczej, mogłam nocować u Edena, ale tak naprawdę nie chciałam. Nie czułam się w jego towarzystwie zbyt dobrze, bo przez niego nie mogę przestać myśleć o Chrisie. Wiele razy powtarzałam mu, że nie powinniśmy utrzymywać ze sobą jakichkolwiek kontaktów, ale najwidoczniej nie dociera to do niego. Za wszelką cenę chce mi pomóc odnaleźć się w nowym świecie, ale nie przeczuwa, że w jego towarzystwie jest mi o wiele trudniej.
Będę musiała znaleźć jakąś pracę i przez kilka tygodni przemęczyć się z nocowaniem u Belga, by zarobić na wynajęcie własnego mieszkania w bloku, niedużego, taniego, takiego tylko dla mnie.
- Porozmawiam jeszcze z moją przyjaciółką i Oscarem na ten temat.- Odpowiedziałam, myśląc że specjalnie kłamie, bym u  niego została.- Jeśli na serio nie będę mogła u nich zamieszkać, zwrócę się o pomoc, obiecuję.- Dodałam, po krótkiej chwili.
- Aha. Nie wierzysz mi, rozumiem. Myślisz, że specjalnie tak gadam, bo chcę Ciebie sobie podporządkować, chcę żebyś u mnie nocowała, żebyś była moją własnością, dotarło to do mnie..- Mimowolnie jego ton zaczął się podnosić.
Z niedowierzaniem wsłuchiwałam się w jego monolog, analizując oddzielnie każde, wypowiedziane przez niego słowo.
Nie chciałam go tym zranić, ale nie byłam przekonana do tego co mówił mi o Oscarze i Lee. Brunetka nie wspominała mi nic o jakimś Luizie, znaczy chyba raz, ale wątpię żeby chodziło jej o mieszkanie z nim. Poza tym nie rozumiem, dlaczego Eden zaraz eksplodował ze złości, nic takiego mu nie powiedziałam, więc byłam wręcz zaniepokojona jego zachowaniem.
- Eden, uspokój się! Czy ja mówię, że kłamiesz?!- Wstałam z kanapy. – Po prostu chcę się dowiedzieć więcej na ten temat, a ty nie masz tu nic do powiedzenia. Chyba, będzie lepiej jak będę nocować gdzieś indziej. – Westchnęłam i skierowałam się do wyjścia.
Za sobą usłyszałam jeszcze cichą wiązankę słów z ust Hazarda i kilkakrotnie wypowiadane moje imię. Miałam już serdecznie dość! Denerwujący do bólu Eden, Lee, która najprawdopodobniej mnie okłamała i do tego znęcający się kolega Belga, czy można chcieć czegoś więcej? Szczerze, to zaczęłam już żałować mojego wyjazdu z Valenciennes. Tam przynajmniej miałabym swój własny kąt, mogłam o miejscu zamieszkania pomyśleć wcześniej, a nie teraz narzekać na brak warunków..
Wybrałam numer do Leah, by umówić się z nią gdzieś w kawiarence. Musiała mi dokładniej opowiedzieć o swoim miejscu zamieszkania, chciałam już teraz w stu procentach wiedzieć, czy to prawda, że dzieli mieszkanie z Oscarem i innym kolegą.
Po kilkunastu minutach siedziałyśmy już przy okrągłym stoliku, rozmawiając o mieszkaniu.
- David nie widzi problemu, żebyś zamieszkała razem z nami.- Posłała mi ciepły uśmiech.
- Wcześniej mówiłaś, że mieszkasz z Oscarem, o Davidzie nic nie wspominałaś, więc to całkiem inna sytuacja. Nie chcę wam się zwalać na głowę, poradzę sobie..
- Nie mówiłam Ci wcześniej, bo wiedziałam, że nie zgodziłabyś się.- Westchnęła, opierając głowę na lewej dłoni.
- Zawiodłam się, Leah.- Rzuciłam i wstałam, gdyż do moich oczu zaczęły napływać drobne łzy.
Przecież teraz to ja nawet nie pokażę się Edenowi ze wstydu..
- Liliana! Mówiłam Ci, że David zgadza się, żebyś u niego zamieszkała, więc nie rób mi szopek przy ludziach.- Szepnęła.
- Ale ja nie chcę zwalać się komuś na głowę. Dam jakoś radę.- Otarłam pojedynczą łzę z policzka i wyszłam z kawiarenki.
Zagłębiałam się w dalszych dzielnicach Londynu, nie martwiąc się o to, że się zgubię. Nie przejmowałam się tym nawet i tak nie miałam zamiaru wracać do domu Edena. Kiedy przechodziłam obok wielkiego salonu fryzjerskiego, ktoś wręczył mi do ręki niewielką, błękitną ulotkę.
Miałam ją wyrzucić, ale dopiero po chwili dostrzegłam na niej ogłoszenie, w którym niejaka Pani Betty chciała zatrudnić na trzy miesiące opiekunkę dla jej dziecka. Na końcu podany był numer. Od razu postanowiłam zadzwonić, w końcu potrzebuję pracy! Na początek dobre i to, przynajmniej nazbierałabym sobie trochę pieniędzy na mieszkanie.
Bez wahania chwyciłam za telefon i wystukałam podany na kredowej kartce numer.
- Bethany Mayer, w czym mogę pomóc?- Miała miękki, kojący głos. Na pewno jest miłą kobietą
- Przeczytałam Pani ogłoszenie i..
- Oh! W końcu ktoś się zgłosił!- Przerwała mi uradowana. – Gdybyś miała chwilę czasu jutro po południu, to daj mi znać! Spotkałybyśmy się gdzieś i ustaliłybyśmy wszystko.- Dodała łagodnym tonem.
-Oczywiście.- Odpowiedziałam, szczerząc zęby.

Chyba jednak świat mi się całkiem nie zawalił!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz